ZNAJDŹ W PROGRAMIE

Wszystkie twarze Zamachowskiego

31/07/2011

 

Aktor teatralny i filmowy, kompozytor, autor tekstów, interpretator piosenek, multiinstrumentalista, poeta. Wiele wcieleń jednego człowieka odkryjemy podczas tegorocznej edycji Festiwalu Dwa Brzegi. Gościem cyklu I BÓG STWORZYŁ AKTORA będzie Zbigniew Zamachowski.

Głos Dwubrzeża: W cyklu I BÓG STWORZYŁ AKTORA pojawi się Pan w filmach nieznanych dotąd szerokiej publiczności, będą to m.in. etiudy studenckie. Co jest w nich warte szczególnej uwagi?

Zbigniew Zamachowski: Razem z Grażyną Torbicką, z którą układaliśmy repertuar mojej sekcji, chcieliśmy, żeby było to coś czego nie widać w ogóle lub co pokazywane było bardzo rzadko na polskich ekranach. Cieszę się, że pojawi się kilka etiud filmowych z dawnych lat i tych bardziej współczesnych. Miło wspominam krótkie metraże realizowane przez studentów. Uważam, że warto, nawet poświęcając swój czas, angażować się do tego typu produkcji. Warto próbować dowiedzieć się, o czym młodzi ludzie mogliby opowiadać, w jaki sposób myślą o filmie, jak sobie to kino wyobrażają i jak je realizują. Wtedy bardzo dużo się uczę, i mam – może trochę zgubne – poczucie, że uczestniczę w procesie tworzenia, albo że przynajmniej jestem blisko niego.


Retrospektywa Pana filmów będzie spojrzeniem wstecz także dla Pana, wspomnieniem tego, co odbywało się kiedyś.

Z.Z.: To prawda, chociaż myślę, że to spojrzenie jest jednak skierowane bardziej w stronę publiczności. Ja fizycznie nie jestem przecież w stanie zobaczyć większości tych rzeczy ze względu na inne obowiązki. Na pewno obejrzę jednak „Nar nettene blir lange”, norweski film Mony Hoel, która jest obecna na festiwalu i specjalnie na tę okazję przyjechała do Polski. To był dla mnie film szczególny, robiony metodą dogmy, od której być może szczęśliwie już odchodzimy. To było wielkie wyzwanie głównie dlatego, że obraz był realizowany w trzech językach: polskim, angielskim i norweskim. Nauczenie się kwestii po norwesku nie było łatwym zadaniem i z pewnością wiedzą o tym wszyscy, którzy choć raz słyszeli ten język. Poza tym myślę, że to był ciekawy film – mówię w czasie przeszłym, ale licząc na to, że i czas teraźniejszy okaże się łaskawy. Ten film poruszał bardzo ważny temat, mówił o mikrokosmosie rodzinnym, zderzeniu w nim prostych pragnień o tym, by mówiąc kolokwialnie było „fajnie i miło”, a czasem kończy się na tym, że ta symbioza rodzinna jest jedynie „trudna i dziwna”. Myślę, że ta projekcja może być bardzo ciekawa tym bardziej, że takie sytuacje zdarzają się nie tylko w norweskich rodzinach.

A jak jest teraz, lepiej czuje się Pan przed kamerą czy na deskach teatru? Jak się to zmieniało przez lata?

Z.Z.: W obu tych miejscach. To się chyba w ogóle nie zmienia mimo tego, że czasem pracowałem więcej w teatrze, a czasem to film mnie bardziej zajmował. Mam to szczęście, że mogę się realizować w obu tych miejscach, a te rzeczy wzajemnie siebie nie wykluczają. Filmy jednak bywają od czasu do czasu, a w teatrze gram permanentnie. Myślę, że teatr jest czymś istotnym dla każdego aktora, bo wymaga ciągłej dyspozycji i bycia w gotowości. Film według mnie jest doraźny, natomiast stwarza inne możliwości, których nigdy teatr nie da aktorowi. Dzielę swój czas pomiędzy film, teatr a estradę. Właśnie w teatrze Syrena, w którym staram się udzielać, całkiem niedawno zrodził się pomysł spektaklu „Zamach na MoCARTA”, który będziemy prezentowali w niedzielny wieczór festiwalowej publiczności w Kazimierzu.

 

rozmawiała: Paulina Świątek
fot: Tomasz Stokowski